W dzisiejszych czasach kupić można wszystko i to bez problemu – o ile się ma pieniądze. Kilka kliknięć w Internecie na „Kup teraz” i następnego dnia kurier puka do drzwi z paczką. Ale nie zawsze tak było…. Ja jako przedstawiciel dzisiejszych czterdziestoparolatków, pamiętam czasy stanu wojennego, czasy tzw. komuny, Pewexów i wszystkiego, co związane z tamtymi czasami. Postaram się opisać tamte czasy z punktu widzenia nastolatka, którym wtedy byłem. Dzisiejsza młodzież może kiwać głowami z niedowierzaniem….1 2

Czy ktoś pamięta, co to był Pewex? Może to trudne do wyobrażenia, ale kiedyś ludzie mieli pieniądze, a nie było towarów w sklepach…. A jak już „coś rzucili”, jak to się wtedy mawiało, ustawiały się gigantyczne kolejki, tworzyły się listy społeczne, a wśród kupujących pojawiali się także spekulanci, którzy wykupowali towar za nic nie warte wtedy złotówki, żeby potem sprzedać znacznie drożej za tzw. twardą walutę, zwaną też wymienialną – marki niemieckie, franki francuskie, a najlepiej – za dolary amerykańskie.

4 3

 

5

Państwo polskie chciało sobie wtedy zapewnić dopływ „twardej waluty”, potrzebnej do jakichkolwiek zakupów za granicą. Za złotówki nie dało się tam kupić nic, co więcej, nie dało się ich nawet wymienić w zachodnich krajach. Nie miały one wartości, bo w rodzimym kraju nie było towarów, które można byłoby za nie kupić. Dlatego rządzący Polską Rzeczpospolitą Ludową sprzedawali luksusowe towary pochodzenia zachodniego (choć można było także kupić luksusowe dobra pochodzenia polskiego) w sklepach prowadzonych przez Przedsiębiorstwo Eksportu Wewnętrznego – PEWEX. Konkurencyjną firmą była Baltona.

6 7

W obu tych sklepach można było kupić artykuły spożywcze, przemysłowe, elektronikę, alkohole, a także samochody. Co ciekawe, przyjmowały one nie tylko oryginalną twardą walutę, ale także emitowane w kraju bony towarowe. Były one zamiennikiem dolarów, marek, funtów, franków i całej reszty. Za komuny zakazany był obrót i posiadanie waluty przez obywateli polskich. Wydawano im w miejsce oryginalnej waluty jej równowartość w bonach. Wszystkie przelewy z zagranicy od bliskich, pensje wypłacane przez zagraniczne firmy i przywożona waluta były wymieniane na legalne bony, ważne tylko w sieciach Pewexu i Baltony. W jakim celu to robiono? Otóż, rządzący sprzedawali za granicę polskie dobra, np. węgiel, otrzymując w zamian zapłatę w innym towarze – np. telewizorach SONY.

8

Cena tych telewizorów, a także innych wyrobów dostępnych w Pewexie, była atrakcyjna w stosunku do ceny tego samego wyrobu na zachodzie. Pojawiali się więc u nas handlarze z zachodu (głównie byli to czarnoskórzy studenci), którym opłacało się je u nas kupić – płacili w twardej walucie, która trafiała do rządzących PRLem….

A Polacy mający bony, przymykali oko na to, że państwo ograbia ich z oryginalnej waluty – mieli w zamian możliwość zakupu artykułów, o których reszta Polaków mogła co najwyżej pomarzyć…  Bo w polskich sklepach nie było żadnych telewizorów, a jak już się coś pojawiło w śladowych ilościach, to były to rodzime, bądź pochodzące z krajów bloku wschodniego, wyroby.

10

Nikogo nie muszę przekonywać, że ich jakość była nieporównywalnie gorsza, także technologie były zacofane w stosunku do wyrobów japońskich czy niemieckich. Uwierzycie, że telewizor mógł być czarno-biały?? A w eterze były dostępne dwa kanały – jedynka i dwójka…. Z czego ta druga tylko na obszarach zurbanizowanych – z dala od miast ciężko było złapać sygnał. Jak znajomi mówili, że w USA jest 40 kanałów, to nie mieściło nam się to w głowach – jak to w ogóle możliwe?? To chyba jakiś raj na ziemi….

W Pewexie można było kupić np. Poloneza, i to w wersji eksportowej. Kosztował on wtedy 3900 dolarów. Marzenie… Pensja robotnicza to ok. 22 dolarów po czarnorynkowym kursie. Najlepiej zarabiający zarabiali ok. 60 dolarów. Samochód za równowartość 200 miesięcznych pensji?? Dzisiaj za to można kupić Ferrari…. Ale wtedy czasy były bardzo dziwne. Mieszkanie w Warszawie można było kupić za około 4000 dolarów… Nic dziwnego, że wiele osób próbowało uciec na zachód, żeby zarobić, choćby i na zmywaku na upragnione cztery kąty czy cztery kółka…

11
Oczywiście cena Poloneza w Polmozbycie była o wiele niższa, ale kupić go można było tylko mając tzw. talon. A te, dostawali wyróżnieni przez PZPR obywatele – zresztą członkowie tejże partii. A cena używanego samochodu na giełdzie przekraczała kilkukrotnie cenę nowego w Polmozbycie.

Wrócmy jednak do bardziej przyziemnych marzeń nastolatka… W 1983 roku marzeniem był Walkman. Synonim zamożności rodziców dziecka, które takową zabawkę posiadało…. Cena Walkmana to było kilkadziesiąt dolarów – czyli 1-2 miesięczne pensje. Oczywistym jest, że tylko osoby mające kontakt z zachodem mogły pozwolić sobie na ich zakup…

Dla mnie czasami osiągalny był baton Milky Way – smak zachodu, polskie czekolady nawet się smakiem do niego nie zbliżały… Kosztował 15 centów amerykańskich. Czasem mama dała kilka bonów, uzbierało sie 0.15$ i jazda do Pewexu na Nowogrodzką w Warszawie! Normalnie było święto w domu….

12 14  16

Około roku 1983 zaczęły się pojawiać w moim otoczeniu Walkmany. Chorowałem długo na ten sprzęt, cieszyłem się niesamowicie, gdy kolega pożyczył mi go na jeden dzień… Oczywiście jego cena w Pewexie przekraczała moje możliwości, z kieszonkowego nie było szans na zakup… Same słuchawki kosztowały 2 USD (które w końcu cudem udało mi się kupić), na walkmana za 35 USD  musiałem zbierać znacznie dłużej… W końcu była to równowartość miesięcznej pensji… Gdy już wszedłem w jego posiadanie, problemem okazał się zakup baterii do niego – te w kioskach były słabej jakości – zdarzało się, że nowe baterie „wylewały”, czyli wydostawał się na zewnątrz elektrolit, uszkadzając nierzadko drogocenny sprzęt. Produkowała je ówczesna Centra, ich pojemność również pozostawiała wiele do życzenia. Jakby tego było mało, wcale niełatwo było je kupić. Za zaoszczędzone parę groszy (a raczej centów) kupiłem baterie Sanyo – oczywiście w Pewexie. Byłem zdumiony, jak wielka przepaść technologiczna dzieli je od Centry. Walkman grał na nich kilkakrotnie dłużej, oczywiście po wyczerpaniu nie wyrzuciłem ich, tylko zostawiłem na pamiątkę – były solidne, kolorowe, ładne. Wcale nie wylały, nawet po wielu latach.

17 18 19

Z pomocą w moich problemach bateryjnych przyszedł mi mój Tata. Przyniósł z pracy, z laboratorium fotograficznego (wojskowego), zużyte już i przeznaczone do utylizacji, akumulatorki niklowo-kadmowe (NiCd) firmy Varta. Widać było na nich ząb czasu, miały postrzępione obwolutki, ale zobaczyłem cień szansy na niczym nieograniczone słuchanie muzyki w drodze do szkoły! Ale niestety – pojawił się kolejny problem – czym je ładować? Tata przyniósł akumulatorki, ale ładowarka Varty została w pracy – nie była zużyta i zapewne miała posłużyć do ładowania kolejnych. Nie było wyjścia – trzeba zabrać się za skonstruowanie własnej. Pobiegłem do sklepu, kupiłem koszyczek na baterie od jakiegoś radia bateryjnego, narysowałem płytkę na laminacie, wytrawiłem, polutowałem i…voi la!

20

21

Ładowarka gotowa! Nie miała obudowy, płytka była spora, zresztą zakup elementów, a już szczególnie obudowy, był problemem – jak wszystko w tamtych czasach. Leżała na parapecie okiennym i była w ciągłym użyciu. Dorzynałem akumulatorki jeszcze przez wiele lat, może do lampy błyskowej się nie nadawały już, ale w Walkmanie na 2-3 godziny słuchania wystarczały.

Jako nastolatek interesowałem się muzyką, ale również, a może w szczególności – sprzętem do jej odtwarzania. Długo męczyłem rodziców o zakup wymarzonej „wieży”. Tak wtedy nazywało się zestaw elementów audio, tj. wzmacniacz, magnetofon, tuner, a czasem korektor. Ustawiane były jedne na drugim, stanowiąc dość wysoki element, stąd nazwa „wieża”.

W końcu udało się – Taty kolega z pracy sprzedawał swój używany zestaw, składający się z magnetofonu, zwanego deck’iem, firmy Unitra Diora model Etiuda 410S:

22

Amplitunera Radmor 5102:

23

oraz tunera AM 5122:

24

Magnetofon miał Dolby NR (poprzednik Dolby B, popularnego nieco później) i przyciski elektroniczne tzw. soft-touch, a nad nimi były czerwone diody LED, sygnalizujące naciśnięcie wybranego przycisku. Miał także fantastyczne wskaźniki wysterowania, podświetlane żarówkami. Nie muszę dodawać, że był to absolutny hit, chodziłem dumny po osiedlu mając taki sprzęt! Koledzy mieli przeważnie „Kasprzaki”, a w najlepszym razie zwykłe decki z mechanicznymi klawiszami,

25

26

na przykład (również Kasprzak-owski):

27

Zdarzyło się, że mój sprzęt nagłaśniał kilka razy dyskotekę szkolną i powiem szczerze, dawał radę! Zwykle po takiej imprezie głośniki wysokotonowe w moich kolumnach Alton 110 były do wymiany – na szczęście spalone zwykle były cewki, które można było bez problemu kupić w sklepach Tonsilu.

28

Ponieważ jak już wiecie, moim ulubionym sklepem był Pewex, chodziłem tam czasem powzdychać do zachodniego sprzętu… Półki uginały się od segmentów Technics’a, który wtedy był chyba najpopularniejszą marką w sklepach Pewexu, obok nieco tańszego Sanyo, które to oferowało głównie wszelkiego rodzaju radiomagnetofony, często dwukasetowe.

29

W porównaniu do naszego krajowego sprzętu, także tego posiadanego przeze mnie, produkty z Pewexu stanowiły milowy skok technologiczny i niestety… również cenowy. Do dziś pamiętam wspaniały wzmacniacz SU-V90D, który wtedy był najwyższym modelem w ofercie firmy.

30

Było to świecące mnóstwem różnokolorowych diod LED cacko, wykonane perfekcyjnie w stosunku do krajowych produktów, mające złote logo Technics i wytłaczaną złotą tabliczkę świadczącą o jakości: class AA. Oczywiście był to chwyt marketingowy, ale dla mnie jako nastolatka sprzęt ten był niedoścignionym wzorcem i najskrytszym marzeniem. Niestety, jego cena, o ile pamiętam około 600 USD, była zabójczo wysoka, także dla większości pracujących Polaków.

Uzupełnieniem tak wspaniałego zestawu mógł być na przykład deck RS-B605:

31

Trójkolorowy wskaźnik wysterowania, system redukcji szumów Dolby B, Dolby C, a także znany z urządzeń profesjonalnych system dbx. Deck ten miał także cyfrowy (sic!) licznik taśmy i inne bajery, które tylko wzmacniały chęć posiadania. Chodziłem, oglądałem i marzyłem… Może kiedyś będę mieć taki sprzęt. Zaczęły się także pojawiać pierwsze odtwarzacze CD, np. SL-P111:

32

Prosty odtwarzacz, bez pilota, ani przycisków szybkiego dostępu do utworów. Ale i tak był nieosiągalny. Tak jak i płyty, kosztujące 20-30 USD.

Ale bardziej osiągalne do mojej polskiej wieży były kasety magnetofonowe – czyste. Co nie oznacza, że były tanie… Ale przynajmniej udawało mi się na nie uzbierać. Pamiętam dzień, kiedy w radiu miały być nadawane w programie II Polskiego Radia (jedyny stereofoniczny!) dwie płyty królującego na listach przebojów Modern Talking. No takiej okazji nie mogłem przegapić, był to powód do wybrania się do sklepu Pewexu celem zakupienia adekwatnej kasety do nagrania tychże płyt. Była sobota rano (audycje Bogdana Fabiańskiego, w których nadawał on muzykę Italo Disco nadawano późnym wieczorem w soboty właśnie), a ja czekałem na otwarcie sklepu Pewexu przy ulicy Armii Ludowej. Jakież było moje rozczarowanie, gdy okazało się, że nie ma żadnych interesujących kaset o długości 90 minut (chciałem przynajmniej solidną „chromówkę”).  No i zakupiłem kasetę firmy TDK, model MA90, czyli metalową. Cena…. 6.10 USD! Masakra, wszystkie dolary poszły na jedną kasetę… Dzisiaj kwota może śmieszna, bo ok. 20 zł, ale wtedy, jakaś 1/6 pensji miesięcznej….

Po powrocie do domu kasetę oglądałem chyba przez godzinę. Oczywiście rozpakowanie z folii zostawiłem na wieczór. Była to moja pierwsza kaseta typu IV, czyli metalowa. Dla niewtajemniczonych dodam, że kasety dzieliły się na: Typ I (najpowszechniejsza) – żelazowa z warstwą tlenku żelaza, Typ II – chromowa z warstwą z dwutlenku chromu, Typ III (bardzo rzadki) – FeCr, czyli żelazowo-chromowa, z domieszkami różnych metali np. kobaltu – skład zależał od firmy je produkującej i najczęściej był tajemnicą. Typ IV (najdroższe i najlepsze) – metalowe, z warstwą z czystego żelaza.

Płyty Modern Talking oczywiście zostały nagrane. Jakież było moje zdziwienie, gdy okazało się, że na nagraniach brakuje basu…. Ehhh, mój poczciwy stary deck nie obsługiwał po prostu kaset typu IV, prąd podkładu był zbyt mały i nagrania nagrywały się cicho i bez basu. Czyli najdroższa kaseta okazała się mało użytecznym gadżetem…

33

34

35

37

 

Sporo sensacji wywoływały wtedy również komputery, ale o tym innym razem.