W tamtych latach niedzielny wieczór był rodzinnym świętem. Po całym dniu spędzonym przy własnych sprawach, wspólnie siadaliśmy przed telewizorem nastawionym na odbiór DWÓJKI, aby zobaczyć audycję BLIŻEJ ŚWIATA. Na wypukłym ekranie RUBINA z wypiekami na twarzach obserwowaliśmy fragmesnty programów telewizyjnych z Zachodu i słuchaliśmy mądrych komentatorów w studiu. Jednak mówiąc szczerze, sprawy społeczno-polityczne nie bardzo interesowały ani młodszych, ani starszych. Wszyscy zgodnie czekaliśmy na część rozrywkową.
Jak miało okazać się po latach, nie byliśmy wcale wyjątkowi. Bartek Koziczyński w książce „333 popkultowe rzeczy PRL” wspomina: „Ględzenie o tym, że to, co widzimy, nie jest fajne, było złem koniecznym. Widzowie łaknęli migawek ze świata mody, sportu, wideoklipów i obowiązkowego BENNY’EGO HILLA na koniec”.
„Bliżej świata” było odpowiedzią Telewizji Polskiej na zainteresowanie społeczeństwa TELEWIZJĄ SATELITARNĄ – najnowszą, obok magnetowidów i mikrokomputerów, technologiczną rewolucją docierającą do nas z lepszej strony żelaznej kurtyny.
Oczywiście sam pomysł wykorzystywania sztucznych satelitów do transmisji sygnału telewizyjnego nie był nowy. Jako że ten sposób docierania do widzów okazał się znacznie tańszy niż budowanie sieci naziemnych ośrodków nadawczych i przekaźników, które zapewniłyby zadowalającą jakość odbioru na obszarze z łatwością pokrywanym przez sygnał z satelity, rozwiązanie to stosowano już w latach 60. Pod koniec kolejnej dekady na Zachodzie tworzono już całe sieci telewizji kablowych, pozwalające na zbiorcze odbieranie przesyłanych z orbity kanałów np. mieszkańcom jednego bloku czy osiedla, a na początku lat 80. malejące ceny sprzętu sprawiły, że satelitarna oferta programowa stała się dostępna także dla indywidualnych telewidzów. Zaczęły również powstawać kanały, które – jak brytyjski Sky Channel Ruperta Murdocha – nie miały swoich naziemnych odpowiedników.
Świat bardzo się zmniejszył: Włosi (RAI), Francuzi (TV5), Amerykanie (CNN, Worldnet) czy Niemcy (3sat) mogli oglądać to samo. Mieli też do dyspozycji kanały tematyczne: filmowe (Filmnet, Premiere), sportowe (Screensport), dziecięce (Children’s Channel) czy muzyczne (Music Box, oczywiście MTV). Mogli wybierać.
„Ludzie chcą być obywatelami świata”
W tym samym czasie wybór Polaków ograniczał się do dwóch programów naziemnych (z tym że Dwójka obejmowała swoim zasięgiem jakieś 80% terytorium kraju). Nic zatem dziwnego, że zapragnęliśmy, aby i do naszych domów trafiały kolorowe obrazy z Zachodu. Magazyn „Ekran” pisał: „W krajobrazie naszych miast wyrastają efektowne BIAŁE CZASZE umożliwiające ODBIÓR Z DALEKIEGO KOSMOSU, a płynie stamtąd już ponad dwadzieścia zagranicznych programów”. Oczywiście pojawienie się dwumetrowych okrągłych anten na fasadach domów i bloków nie pozostało niezauważone przez władze.
Rzecz jasna, nieocenzurowane media z Zachodu stanowiły dla rządzących PRL-em poważne zagrożenie, w związku z czym posiadanie sprzętu do odbioru telewizji satelitarnej było możliwe dopiero po uzyskaniu specjalnych zezwoleń. Ministerstwo Spraw Wewnętrznych, Ministerstwo Łączności, Państwowa Inspekcja Radiowa, Główny Urząd Ceł… – osoby chcące dołączyć do grona telewidzów z wyborem musiały przygotować się na wizyty w wielu urzędach i wypełnianie stosów formularzy i druków. Przy czym efekt przeważnie stanowił loterię – jako że prawo Polski Ludowej nie potrafiło, podobnie jak miało to miejsce w przypadku magnetowidów i mikrokomputerów, dogonić technologicznych zmian na świecie, jedni stosowną zgodę otrzymywali od ręki (choć na czas określony), a inni wcale. Oczywiście gdy dwóch sąsiadów chciało kupić talerz „na spółkę”, każdy musiał starać się o zezwolenie indywidualnie, a byli też tacy, którym odmówiono prawa do montażu anteny, ze względu na ochronę… miejskiego pejzażu. „Jakie jeszcze bzdurne przeszkody będzie się stawiać ludziom, którzy oglądając telewizję z kosmosu, chcą po prostu być OBYWATELAMI ŚWIATA?” – retorycznie pytał dziennikarz magazynu „Pan”.
„Najlepsze, co można dziś w Polsce kupić”
A jednak, mimo trudności urzędowych i finansowych wyrzeczeń, Polacy bardzo zainteresowali się nową technologią. „Dzieci nie chwalą się już: a mój tata ma samochód! Video też już raczej spowszedniało. Sensację może teraz wywołać pełne triumfu wyznanie – mam antenę satelitarną” – pisał dziennikarz „Ekranu”. Co ważne, wyznanie takie padało coraz częściej. W badaniach przeprowadzonych latem 1988 roku przez CBOS już 0,6% Polaków chwaliło się posiadaniem sprzętu do odbioru telewizji satelitarnej (dla porównania: telewizor kolorowy był obecny w domach 35%, magnetowid 4%, a mikrokomputer 3% ankietowanych).
„Ekran” opublikował nawet wywiad z państwem Lipczykami ze Śląska, którzy „ulegli satelitarnej magii”. „Jest to nie tylko ciekawostka technologiczna, ale również pierwszorzędny nauczyciel języków obcych – tłumaczył czytelnikom świeżo upieczony posiadacz anteny. – Na początku siada się przed telewizorem i… nic nie rozumie. Człowiek zaczyna się irytować, bo np. fabuła filmu staje się kompletnie niezrozumiała, a kiedy zdenerwowanie osiąga szczyty i już ma się ochotę wyrzucić ten »cud techniki« za drzwi, nagle zrozumie się jedno, drugie słówko… Nic nie zastąpi kontaktu z żywym językiem”. Wprawdzie, na co zwracał uwagę pan Lipczyk, talerz za oknem – jako widoczna z daleka oznaka zamożności – może przyciągnąć uwagę włamywaczy, jednak najczęściej posiadacz anteny ma o wiele przyjemniejszych gości – to sąsiedzi – „kandydaci na satelitowców”, którzy chcieliby się dowiedzieć, jak dołączyć do grona posiadaczy tych urządzeń. „To najlepsze, co można dziś w Polsce kupić” – konkludował rozmówca „Ekranu”.
Tym, których nie było stać na taką atrakcję, pozostawało „Bliżej świata”. Emitowany od 1988 roku program wymyślił redaktor Józef Węgrzyn (wcześniej pomysłodawca m.in. Teleekspressu), a oglądały go miliony Polaków. Nie wiedzieliśmy wówczas, że tak światowa audycja powstawała w sposób raczej chałupniczy, w prywatnym domu jednego ze współpracowników. Dysponował on talerzem pozwalającym na odbiór telewizji satelitarnej oraz MAGNETOWIDEM na kasety VHS, na których rejestrowano, bez starania się o zgody czy licencje, fragmenty programów z zachodnich kanałów. Co ciekawe, zebrani w studiu telewizyjnej „Dwójki” goście nie zawsze mogli je wcześniej obejrzeć, dlatego prowadzący „Bliżej świata” Jerzy Klechta niekiedy po prostu streszczał komentatorom to, o czym później oni zawzięcie dyskutowali.
„Nie ma czasu wszystkiego obejrzeć”
Tymczasem – jak donosiła prasa – „Okna mieszkań na warszawskim Ursynowie nie pobłyskują już wieczorami w jednym rytmie, na klatkach schodowych nie słychać głosu tego samego lektora. SZEŚĆ KANAŁÓW do wyboru, można dostać zawrotu głowy. Nie da się ukryć – powiało wielkim światem”. To telewizja kablowa URSYNAT, mieszcząca się w piwnicy jednego z ursynowskich bloków, w roku 1988 rozpoczęła rewolucję, oferując za niewielką opłatą instalacyjną i abonamentową dodatkowe kanały z satelity. Inicjatywa okazała się wielkim sukcesem, a lokatorzy osiedla czekali nawet kilka miesięcy na doprowadzenie kabla do ich mieszkań. „Nie ma po co kupować WIDEO – przekonywali redaktora miesięcznika »Pan«. – Paru ma magnetowidy, ale odkąd puścili satelitarną, to prawie nie używają. I nikt już do nich nie chodzi oglądać. Po co, kiedy na każdym telewizorze oprócz dwóch programów polskich i radzieckiego są jeszcze trzy z satelity. I tak nie ma czasu wszystkiego obejrzeć”. Ofertę wzbogacały również audycje ze studia osiedlowego, które prowadziła m.in. Edyta Wojtczak (już wkrótce właśnie w Ursynacie karierę medialną rozpocznie także Jolanta Pieńkowska).
Ursynat błyskawicznie znalazł wielu następców we wszystkich większych miastach w kraju. Nawet w nieodległym Wawrzyszewie mieszkańcy bloku mogli już oglądać program z importu. Wprawdzie tylko jeden, ale za to każdy lokator miał wpływ na jego wybór. Wystarczyło zadzwonić pod numer administratora instalacji zbiorczej. Decydowała wola większości, a operator po prostu podchodził do odbiornika i naciskał odpowiedni przycisk. Jak pisała prasa: „Najwięcej telefonów jest przed atrakcyjnymi filmami i serialami. Skąd ludzie wiedzą, co będzie kiedy – trudno powiedzieć. Programów satelitarnych nie drukuje żadna gazeta”. W 1989 roku w Łodzi rozpoczęto wprawdzie wydawanie czasopisma „TV-Sat Magazyn”, przeznaczonego dla miłośników telewizji „z kosmosu”, ale był to miesięcznik, w związku z czym nie mógł on sprostać zapotrzebowaniu na aktualną informację o nadawanych przez rozmaite kanały audycjach.
Mimo licznych trudności, dzięki sieci telewizji kablowych liczba osób, które mogły poczuć się bliżej świata – bez pośrednictwa „Bliżej świata” – rosła błyskawicznie. „Telewizja satelitarna przestaje być zjawiskiem elitarnym” – pisał wyraźnie zadowolony dziennikarz magazynu „Pan”. W 1991 roku audycja Józefa Węgrzyna wreszcie zniknęła z ramówki Programu Drugiego. Nie była nam już potrzebna.
1. Ursynów i Wawrzyszew są praktycznie na przeciwnych krańcach Warszawy
2. Skąd wiedzieli? Z zapowiedzi puszczanych na tych kanałach.
Wogóle fajnie byłoby być prezenterem w tej kablówce.