Choroba atakuje bez względu na wiek.
W tym roku, za namowami Sebastiana, mieliśmy pojechać na RetroKomp ale niestety katar i temperatura skutecznie nam to uniemożliwiły. Najpierw oberwał jak obuchem syn mój Franciszek lat 6, a za chwilę kiedy próbowałem go ratować i wyrwać z zaborczych szponów choroby dostało się i mnie, czyli Leszkowi, lat 42. Jak jednak za chwilę się przekonacie, miłość do starych komputerów działa na szczęście tak samo. Wiek i w tym wypadku nie ma najmniejszego znaczenia.
Zmuszeni siłą wyższą która uwięziła nas w domu, sięgnęliśmy na najwyższą półkę w szafie i wydobyliśmy z niej ukryty i skrupulatnie poukładany w kartonach sprzęt.
Nie był to pierwszy raz kiedy zrobiliśmy to razem. Teraz jednak postanowiliśmy wybrać kilka gier (niekoniecznie z tych najbardziej popularnych), wypróbować, pograć i ocenić.
Ocenić i przekonać się, czy w tym wypadku wiek będzie miał znaczenie…
Nie obeszło się bez strat. Praktycznie bezpośrednio po podłączeniu sprzętu w jedynym w naszej kolekcji monitorze Commodore1802 wysiadł dźwięk, więc zmuszeni byliśmy przesiąść się na LCD.
I tu pojawiły się już pierwsze odmienne opinie.
Franek: To super, mamy większy ekran!
Tata: Straszna lipa. Na monitorze kineskopowym wszystko wygląda dużo, dużo lepiej.
Subiektywnie oceniam, że w tym wypadku rację miałem ja. Piksele i kolory naprawdę wyglądają lepiej na kineskopowym monitorze. No, ale jednak lepiej z dźwiękiem niż bez.
Po przełożeniu kabelków i uruchomieniu komputera zastanawiałem się przez chwilę, jakim kryterium kierować się będziemy dobierając tytuły do testów.
Sportowe, platformówki, przygodowe, bijatyki, …. ?
Nie. To byłoby zbyt monotonne. Dzisiaj zagramy w pięć gier.
Będziemy grali po prostu w te, które uda nam się z powodzeniem załadować. Spróbujmy z pierwszą …
MINI GOLF
Gra jest prosta. Prosta w oprawie, bo na przykład jedyne dźwięki które się w miej pojawiają to uderzenie w piłeczkę i kilkustopniowy sygnał dźwiękowy gdy uda się wbić ją do dołka za pierwszym uderzeniem. Jak się jednak okazało, w rozgrywce w ogóle to nie przeszkadzało. Gra umożliwia rywalizację dla dwóch graczy na osiemnastu dołkach, o dość urozmaiconym stopniu trudności. W zaistniałej sytuacji, było to dla nas idealne rozwiązanie. Nie jest jednak wcale tak prosto wbić swoją piłeczkę do dołka. Znajomość prawa odbicia (kąt odbicia jest równy kątowi padania) w grze jest bardzo pomocne. Chwilę zajmuje również prawidłowe wyczucie siły uderzenia. Po kilku dołkach, można było jednakże już „poczuć” joystick i z zaskakującą dla nas samych precyzją umieszczać piłeczkę w celu.
Franek: Super, zagramy jeszcze raz? 😉
Tata: Pewnie, że super. Gramy rewanż.
W tym przypadku absolutnie mówiliśmy jednym głosem. Gra jest świetna, wymagająca precyzji i przede wszystkim umożliwia wspólną zabawę i rywalizację. No i najważniejsze, przy takiej grze sprawdza się stara zasada (jak widać, również nie zwracająca uwagi na wiek), czyli ….. nie, nie. O tym dopiero na końcu artykułu.
ZORRO
Tej gry chyba nikomu nie trzeba przedstawiać. No cóż, dla mnie to prawdziwa podróż w czasie. Nigdy nie ukrywałem, że to jedna z moich ulubionych produkcji. Klimat gry, animacja postaci, stosunkowo intuicyjne i proste sterowanie to tylko jedne z jej zalet.
Ale tutaj należałoby zadać sobie pytanie, co jest w tej grze takiego wyjątkowego, że przez tyle lat zapadła tak głęboko w pamięci? Nie co, tylko kto – odpowiedź brzmi (Yoda style).
Zorro. I tu moglibyśmy popłynąć w temacie rzeka, czyli elemencie nostalgii w graniu na komputerach z lat 80-tych i 90-tych. Popatrzcie jak wiele z gier na Commodore bazowało na postaciach, bohaterach i wydarzeniach zaczerpniętych na przykład z filmów.
Wymieniać można by naprawdę długo, ale to już inna bajka …
Ale to właśnie jeden z powodów. Zorro jako gra, ale przede wszystkim jako jedna z postaci, którą wielu z nas na pewno chciałoby być i które nierozerwalnie kojarzą nam się z dzieciństwem.
Franek: Tato, zagramy już w coś innego?
Tata: Hm. No dobra (chlip, chlip).
W przypadku tej gry nie mogę powiedzieć, żeby sześciolatkowi się nie podobała. Ale po kilkunastu minutach chciał już spróbować czegoś innego. Dla mnie rewelacyjna była, jest i będzie. Sama postać głównego bohatera, oprawa muzyczna i graficzna urzeka mnie za każdym razem.
COMMANDO
No wiem, kolejny kultowy tytuł. Ale tak się wylosowało/załadowało. Naprawdę.
Tutaj trzeba być naprawdę szybkim, aby skutecznie unikać kul nieprzyjaciół i jednocześnie skutecznie ich eliminować. Gra jest dość trudna. Po tych wszystkich latach sam miałem problem z przejściem przez pierwszy mur do drugiego poziomu.
Sterowanie jest jednak bardzo wygodne a przejrzystość pola bitwy pozwala na w miarę szybkie opanowanie podstawowych zasad i sukcesywne parcie do przodu.
Gra jest bardzo wciągająca i po każdej porażce i „śmierci” naszego bohatera ma się nieodpartą ochotę spróbować jeszcze raz.
Franek: Fajna, ale trudna.
Tata: Bardzo fajna, ale rzeczywiście bardzo trudna.
Obu nam się podobało i to bardzo. Ale nie ukrywam, że Franek w tym przypadku musiał wykazać się dużą cierpliwością i wolą walki bo „ginął” stosunkowo często. Brawo Franek – duch walki w Tobie wielki jest (chyba naprawdę za często oglądam Gwiezdne Wojny). A wpisywanie swojego imienia na liście najlepszych wyników to naprawdę „wisienka na torcie”.
THE LAST V8
Jak to jest, że same hity się wgrywają? Nie mam pojęcia.
Tytuł który również zapadł mi głęboko w pamięć z lat dziecinnych. Rewelacyjna grafika, większy od samego ekranu gry panel informacyjny i deska rozdzielcza no i oczywiście syntezator mowy ogłaszający komunikat: V8! Return to base! Immediately!
Gra jest fantastyczna, bardzo trudna i bardzo wkurzająca.
Jeden drobny błąd i prowadzony przez Ciebie tytułowy V8 rozlatuje się na kawałki a Ty po raz kolejny (nie wiem który to już) raz słyszysz te same słowa wzywające Cię do bazy.
Dlaczego więc ta gra jest dla mnie taka wciągająca? Właśnie przez to, że delikatnie mówiąc irytuje mnie za każdym razem gdy ją włączam, bo wiem, że znowu z góry jestem skazany na porażkę.
Franek: Strasznie trudna. Fajnie gada, ale nie chcę w to grać.
Tata: OK., rozumiem.
I naprawdę rozumiem. Gra jest koszmarnie trudna i mimo kilku podjętych prób, sterowanie pojazdem przez sześciolatka zawsze kończyło się na pierwszej prostej. Ja sam również dużo dalej tym razem nie zajechałem.
MONTEZUMA’S REVENGE
Klasyka, klasyka i jeszcze raz klasyka. Gra opowiada o przygodach podróżnika poszukującego w najeżonej pułapkami azteckiej piramidzie skarbu władcy Azteków. A poszukiwanie to jest bardzo, bardzo przyjemne.
Toczące się czaszki, węże i jamy wypełnione ogniem nie odstraszyły takich łowców przygód ja my. Przemieszczanie się pomiędzy ekranami w celu zdobycia kolejnego klucza i otwarcia drzwi prowadzących do następnych przygód jest naprawdę bardzo emocjonujące i przyjemne.
Muzyka i dźwięki wydobywające się z gry są bardzo miłe dla ucha. Grafika, mimo faktu, że tak naprawdę jest wielokrotnym powielaniem takich samych elementów w innych układach i konfiguracjach, również nie przeszkadza w czerpaniu wielkiej przyjemności z samej rozgrywki.
Sterowanie jest naprawdę intuicyjne i po chwili treningu nie przysparza większych trudności.
Franek: Tato, zagramy jeszcze kiedyś?
Tata: No pewnie, może jutro?
Gra bardzo nam się podobała. Przeczytałem kiedyś, że nie da się jej skończyć, bo końca po prostu nie ma. Nie wiem czy to prawda, ale mnie to nie przeszkadza. Tak daleko jeszcze nigdy nie dotarłem …
Reasumując wszystkie pięć testowanych gier bardzo nam się obu podobało, niektóre z nich (zwłaszcza The Last V8) były jednak trochę za trudne, a inne (np.: Zorro) odrobinę zbyt monotonne.
Gdybym miał wskazać elementy jakie powinna zawierać gra( które pojawiły się w wyżej wymienionych tytułach) żeby mieć pewność, że trzeba będzie dziecku joystick siłą z ręki wyrywać byłyby to:
– możliwość grania we dwóch, czyli krótko mówiąc możliwość rywalizacji (Mini Golf),
– bohatera którego dziecko zna i podziwia (Zorro, Commando),
– możliwość zapisywania swojego imienia na liście wyników (Commando),
– bogatą grafikę i świetną oprawę muzyczną (The Last V8),
– intuicyjne sterowanie i wartką akcję (Montezuma’s Revenge).
A na koniec to co chciałem napisać bezpośrednio w ocenie gry Mini Golf, ale się powstrzymałem. Ta stara zasada, która ewidentnie sprawdziła się przy grze w mini golfa i wywołała szczere uśmiechy na naszych twarzach brzmi: „nic tak nie cieszy, jak czyjaś porażka”. 😉
Niekwestionowanym zwycięzcą testu (dość dla mnie nieoczekiwanie) został Mini Golf, który dostarczył nam naprawdę cudownych chwil, wielu salw śmiechu i ogromnej radości ze wspólnej gry i rywalizacji.
Zostaw komentarz
You must be logged in to post a comment.