Drodzy Panowie! Trwa podstępna batalia, prowadzona przez żony, narzeczone i kochanki, wymierzona w nasze krzemowe hobby.
Gra toczy się o wysoką stawkę: posiadanie całości naszego, męskiego zainteresowania. Nie wiadomo dlaczego tak powyższe hobby wyprowadza nasze sympatie z równowagi. Czy traktują komputer/konsolę jako rywalkę? Przecież przebywanie w wirtualnych światach rozwija naszą wyobraźnię i pozwala na oszczędzenie pieniędzy które zmuszeni byśmy byli wydać podczas podróży. Strzelając w wirtualnych potyczkach rozładowujemy nasze męskie instynkty. Może nie uwierzycie, ale za rok mija udokumentowane 30 lecie tej wyniszczającej wszystkie strony walki… Jako dowód przeczytajmy list niejakiej Agnieszki, opublikowany w drugim numerze czasopisma „Komputer” z 1986 roku.
Jeszcze raz życie udowodniło swoją wyższość nad słabą kobietą. Pokazało że nie można uwierzyć w spokój i stabilizację, że wszystko może
nagle obrócić się w niwecz i rozsypać w proch. Dziewczyny, nie dajcie zwieść się pozorom! Pułapki rozstawione są wszędzie. Żeby Was o tym
przekonać, opowiem o swoim życiu.
Byliśmy szczęśliwym małżeństwem. Trzy lata wspólnoty minęło nam szybko, nie skalane ani trudnościami, ani kłopotami. Mój mąż, Janek to przystojny i dobrze zbudowany mężczyzna. Jako inżynier w biurze konstrukcyjnym nieźle zarabiał, a i w domu potrafił wszystko zrobić. Bardzo lubił sport, a ponieważ i ja nie stroniłam od wysiłku, więc razem graliśmy w tenisa lub kometkę latem, biegaliśmy na nartach zimą. Urlopy spędzaliśmy w górach, zaliczając kolejne szlaki turystyczne. Nasze małżeństwo niewiele różniło się od czasów, kiedy byliśmy dziewczyną i chłopakiem. Po prostu nie musieliśmy się rozstawać o dziesiątej wieczorem. Mój mąż kochał mnie,
a ja Jego. Taka idylla trwała trzy lata. Nie spodziewałam się że cokolwiek może się zmienić.
Pewnego dnia zjawił się ON. Nie myślcie że mówię o wyśnionym rycerzu na białym koniu. Był to niewielki aparat przypominający maszynę do pisania, ale bez wałka. Po prostu, jak oznajmił mi mąż, gdy przyniósł toto do domu, zwykły komputer domowy. Z zainteresowaniem obejrzałam nową zabawkę męża, nie przeczuwając kłopotów. Poprzednio mąż miał różne zainteresowania. Gdy pasjonował go sprzęt HiFi potrafił cztery razy zmieniać magnetofon, rzekomo na coraz lepszy. Gdy zawładnął nim duch fotografii, jeździł do innych miast szukając jakichś tam filtrów, a mnie zamęczał zatrudniając jako modelkę. Wszystkie te pasje męża mijały jednak szybko i wymagały ode mnie jedynie trochę cierpliwości. Spokojnie więc wysłuchałam peanów na cześć czarnej skrzyneczki i przygotowałam kolację.
Nowy nabytek zabsorbował mojego męża jednak bardziej niż cokolwiek innego. Janek włączał komputer natychmiast po przyjściu z pracy, a
wyłączał późno w nocy, kiedy już spałam. Zamiast męża miałam jakieś „czyt-czyt-czyt” lub jakieś melodyjki i stosy kaset z programami. Przy posiłkach Janek mówił tylko o swoich sukcesach: przeszedł przez osy
Postanowiłam że będę cierpliwa, ta zabawa wreszcie mu się znudzi i znów będę miała męża tylko dla siebie. Gorsze było to, że razem z mężem straciłam telewizor. Ale trudno, Isaura [4] się skończyła, mogę wytrzymać. Sytuacja zaczęła się jednak pogarszać – mąż już nie tylko grał, ale coś tam robił:programował. Mówił że przygotowuje coś specjalnie dla mnie, żeby mi ulżyć. I wreszcie ulżył. I to jak! Zniknął z domu notes z telefonami. Adresy i telefony naszych znajomych miał teraz pamiętać komputer. Mąż pokazał mi, jak znaleźć wszystkich naszych przyjaciół których numer telefonu zawiera piątkę. Pokazał, co zrobić by się dowiedzieć ilu naszych znajomych ma kod większy o 500 od naszego itp. Nie jestem jednak przekonana, że po to, by znaleźć czyjś telefon, wygodniej jest wczytać program, potem
jeszcze coś (mąż nazywał to bazą danych) i w końcu wstukać na klawiaturze nazwisko, niż po prostu zajrzeć do kalendarzyka. Wiem tylko że komputer jako książka adresowa ma dużą wadę: można z niej korzystać tylko wtedy gdy nic innego nie jest wczytane na komputerze. A u mnie w domu jednak takie chwile zdarzają się tylko podczas nieobecności męża. A wtedy nie wolno dotykać mi komputera, bo mogę spalić szynę adresową. Oczywiście musiałam się uniezależnić – kupiłam więc sobie nowy notesik i wpisałam tam sobie telefony najbliższych znajomych. Trzymam ten ten notesik ukryty w torebce, by mój mąż nie posądził mnie o działanie przeciw postępowi ludzkości. Ale koszmar skomputeryzowanego życia dopiero się zaczynał…
Pewnego dnia, wychodząc po zakupy poprosiłam męża by zajrzał do lodówki i sprawdził czy mamy jeszcze żółty ser. Mąż jakby a to czekał. Natychmiast zaczął coś wpisywać w swoim komputerze, zmienił kasety w magnetofonie, jeszcze coś wpisał i wreszcie po pięciu minutach odpowiedział: zostało 28 gram „Morskiego” kupionego 1986-03-21, 42 gramy „Ementalera” z 1986-03-23 i… Miałam dość. Wybiegłam z domu. Na klatce schodowej wpadłam na brzydkiego okularnika z czwartego piętra. Mówią o nim że jest kawalerem, na niczym się nie zna, że żadna dziewczyna nie chce takiego ciapy i ofiary. Niedługo po tym incydencie z serem mąż wprowadził komputerowe zarządzanie budżetem domowym. Czy możecie sobie wyobrazić codzienne wstukiwanie do komputera informacji o każdej wydanej złotówce? A awantury gdy wydam o 0,37678 złotego za dużo?
Kolejna niespodzianka spotkała mnie, gdy mąż kupił sobie (za nasze oszczędności i nagrodę za jakieś pracę dodatkową) drukarkę. Gdy przyniósł ją do domu, oświadczył że jest to nowa jakość w naszym domu. Myślałam że tą nową jakością będzie kurtka z lisów, ale mąż postanowił inaczej. Ta nowa jakość dopadła mnie na wczasach na które pojechałam … sama. Mąż musiał zostać w pracy bo „wykończają jakiś projekt”. Właściwie to dobrze się złożyło, bo w sąsiednim ośrodku spędzał urlop Michał. No ten z czwartego piętra, a okularach. Jest bardzo romantyczny i oczytany. Wracam jednak do „nowej jakości”. Dostawałam codziennie listy od mojego męża. Wszystkie pięknie wydrukowane, z równiutkimi marginesami. Każdy kto zobaczył taki list zazdrościł mi. Cóż z tego, kiedy wszystkie były tej samej
treści: mąż napisał do komputera raz taki list, a później komputer zmieniał datę i drukował kolejny egzemplarz. Myślę że gdyby naprawdę tęsknił za mną, potrafiłby napisać dwa różne listy, nawet gdyby był komputerem. To wszystko wpłynęło na moją decyzję. Skoro mąż jest nowoczesnym człowiekiem ery komputerów, to ja też będę nowoczesna! Odrzuciłam pruderyjne przesądy drobnomieszczańskie. Jestem młoda i też coś mi się od życia należy. Michał nie jest przecież taki brzydki i ma rozbrajający uśmiech. Poza tym jest bardzo delikatny. A najważniejsze, że w ogóle nie zna się na elektronice. Nie umie nawet ustawić anteny telewizora. Wszystko musi się jakoś ułożyć.
Zapytacie pewnie gdzie ta pułapka? No właśnie. Kiedy przedwczoraj wróciłam do domu i zobaczyłam że mój mąż właśnie rozbiera jakąś panienkę – dostał nowy program „Strippoker” – podjęłam ostateczną decyzję. Gdy zbiegałam na czwarte piętro Michał powitał mnie słowami: Świetnie że jesteś, pokażę Ci coś ciekawego. Kupiłem sobie komputer!
Agnieszka
[1] – Psst, ZX Spectrum[2]- Ant Attack, ZX SPectrum[3]- Death Chase, ZX Spectrum[4]- „Niewolnica Isaura” Brazylijski serial typu telenowela, emitowany w TVP w 1985 roku
Samo życie i sama prawda. Uważam, że nadal większość nie umie korzystać z technologicznych nowości. Dajemy sobie wmówić, że coś jest nam niezbędne, że to przełom i że teraz będziemy mieć więcej czasu dla siebie. A tu niespodzianka – jest zupełnie odwrotnie. Idę posłuchać muzyki.