Cześć. Mam na imię Leszek i jestem pedantem. Brzmi jak wyznanie chorego człowieka siedzącego na jednym z wielu z krzeseł ustawionych w okrąg na spotkaniu z psychologiem. Tak brzmi, ale jest jedna istotna różnica.Mój pedantyzm nie jest chorobą. Nie jest mi z nim źle. Nie niszczy mnie ani moich najbliższych. Jestem szczęśliwy i dumny, że taki właśnie jestem. Skąd on się wziął? Wiem skąd, odpowiedź jest banalnie prosta. Z dzieciństwa. Z dzieciństwa w którym brakowało wielu rzeczy, ale na pewno nie brakowało miłości i poszanowania innych.Kiedy Sebastian zapytał mnie czy zgodzę napisać się coś co będzie związane z klimatem lat osiemdziesiątych od razu pomyślałem o swoim dzieciństwie. Na początku przyszło mi do głowy rzeczywiście kilka konkretnych pomysłów o czym mógłbym tutaj napisać.
Ale potem, będąc również nieuleczalnie niepoprawnym optymistą doszedłem do wniosku, że jeśli nie ma to być jednorazowa przygoda lecz nazwijmy to pisanie cykliczne, na co nie ukrywam mam nadzieję, tytułem wprowadzenia warto zacząć jednak trochę bardziej ogólnie. Jestem pedantem bo szanuję ludzi i dbam o rzeczy. Jestem przekonany o tym, że to, jaki jestem zawdzięczam przede wszystkim mojej Mamie i temu, w jaki sposób mnie wychowała.
Urodziłem się 4 stycznia 1973 roku, więc dokładnie na lata osiemdziesiąte i dziewięćdziesiąte przypada cała moja wczesna młodość. Wspaniałe czasy. Czasy, w których łatwiej było być człowiekiem. Było łatwiej, bo więcej było ludzi którzy myśleli tak jak ja. Oczywistym dla zdecydowanej większości z nas było, że trzeba ustępować miejsca starszym w autobusie, pomagać rodzicom i bronić słabszych. Co z tego, że samym było się mistrzem karate jedynie w grze Bruce Lee na C64 i nie raz wracało się do domu z rozbitym nosem lub podbitym okiem. Ale dzięki temu kolega w obronie którego się stanęło wychodził z tego bez szwanku i już na zawsze patrzył na nas jak na największego bohatera.Jak jest teraz każdy widzi. Ale moim zdaniem sami jesteśmy sobie winni. To właśnie od nas zależy, czy świat nadal zmierzał będzie w tym, moim zdaniem najgorszym z możliwych kierunków. Od nas zależy jak wychowamy kolejne pokolenie i jakie wartości mu wpoimy. To, którego przedstawiciele obecnie są najbardziej zauważalni chyba mimo wszystko łatwo wytłumaczyć.
Wydaje mi się, że bardzo łatwo „zachłysnąć się” dostępnością tego całego dobra we wszystkich możliwych kolorach i smakach.Sami jesteśmy sobie winni. Trzeba było tak nie zachwycać się komputerami ośmiobitowymi. Gdyby Commodore, Atari czy Spectrum nie cieszyły się tak wielką popularnością to pewnie nikt nigdy nie wyprodukował by później tabletu lub smartfona. Ale spokojnie, wszystko jest dla ludzi. Tylko trzeba z tego całego dobra umieć korzystać z umiarem i wyczuciem.Zdaję sobie sprawę, że to ode mnie jako ojca w dużej mierze zależy, jakim człowiekiem będzie mój syn i jakie wartości będą dla niego ważne kiedy dorośnie. I właśnie dlatego postanowiłem spróbować zarażać go sukcesywnie moją miłością do starych ośmiobitowych komputerów. W moim przypadku konkretnie do Commodore. I wiecie co, całkiem nieźle mi to wychodzi. Okazuje się, że kiedy na horyzoncie pojawia się C64 z magnetofonem i starym kineskopowym monitorem, konsola i tablet mogłyby zupełnie przestać istnieć. I to jest magia. Jak to wytłumaczyć? Chyba wiem jak. Nie chodzi to moim zdaniem wcale w tak zwaną „grywalność” starych gier. Chodzi tu przede wszystkim o to, że włączając ten archaiczny sprzęt, wybierając kasetę z programami i kręcąc śrubokrętem w głowicy magnetofonu robimy to razem. Nie spieszy nam się, nie denerwujemy się, że coś się za wolno ładuje. Mamy czas. Mamy mnóstwo czasu na bycie razem. A korzystając z okazji i czasu mam mu szansę wytłumaczyć, że przedmioty wyprodukowane ponad 25 lat temu dzięki swoim właścicielom potrafią ciągle działać i wyglądać jak nowe.
Nie widzę niczego złego w dbaniu o rzeczy, wręcz przeciwnie. Szczególnie o te, które zdobyte zostały kosztem ciężkiej pracy i wyrzeczeń. Wydaje mi się, że dbanie o przedmioty na które ktoś musiał ciężko zapracować świadczy właśnie o tym, jakimi ludźmi jesteśmy. Pamiętam jak dziś kiedy moja Mama kupiła mi Commodore 128, nietypowo wciśniętego w obudowę po jego starszym bracie Commodore B128-80 z wbudowanym zasilaczem. Człowiek który go sprzedawał pouczył mnie rozstając się ze swoim narzędziem, że po każdych trzech godzinach użytkowania komputer wymaga przynajmniej trzydziestu minut przerwy, bo w przeciwnym razie jego plastikowa obudowa roztopi się i rozpłynie po biurku jak masło. Ależ byłem głupi, że go później sprzedałem. Dbając o rzeczy okazujemy szacunek ludziom dzięki którym możemy z nich korzystać. Być czy mieć? Oczywiście, że przede wszystkim być. Ale jeśli już coś mieć to też dbać. Tego właśnie nauczyłem się jako dziecko i tego postaram się nauczyć mojego syna.
Zostaw komentarz
You must be logged in to post a comment.