Zapraszamy do zapoznania się z pierwszym odcinkiem powieści pod tytułem „Wojna o pokój”, autorstwa Leszka Uschlera.
Nieprzewidywalna jak kształt grzyba atomowego, gorąca jak fala uderzeniowa i ciekawa jak cholera – to główne cechy zadeklarowane przez P.T. Autora. A więc …
I.
Usłyszał delikatne pukanie do drzwi.
– Wejdź kurwa, mówiłem przecież, że nie musisz pukać – odezwał się zdecydowanym głosem mrużąc oczy pod wpływem rozprzestrzeniającego się we wszystkich kierunkach dymu z trzymanego między palcami prawej dłoni „Sporta”.
Zanim drzwi się otworzyły zdążył pomyśleć, że ten kto wymyślił dla tych śmierdziuchów nazwę „Sport” musiał mieć naprawdę nieźle nasrane.
Klamka w drzwiach opadła energicznie i w otwartych drzwiach pojawiła się elegancko ubrana kobieta.
Miała może jakieś trzydzieści lat, kasztanowe opadające na ramiona włosy i okulary w ciemnych stylowych oprawkach. Idealnie dobrane do ciemnobrązowego płaszcza na nogach kobiety połyskiwały jasno beżowe pantofle na wysokim obcasie. Można było zdecydowanie stwierdzić, iż słowo „zagraniczna” najlepiej oddaje jej wygląd.
Mężczyzna poderwał się jak oparzony zza polakierowanego na wysoki połysk biurka.
Miał wrażenie, że gdzieś już ją widział. Nie mógł sobie jednak przypomnieć gdzie i kiedy to było.
Skąd ja ją znam? – starał się sobie przypomnieć szukając jej obrazu w myślach.
– O, kurwa… Znaczy się, przepraszam. Nie pani się spodziewałem, kim Pani jest?
Wstając uderzył biodrem o twardy blat biurka tak mocno, że słuchawka szarego telefonu stojącego na nim spadła i zawisła na skręconym w spiralę kablu.
– Pan Rusowicz, jak mniemam? Nie mylę się? – odpowiedziała kobieta pytaniem zamykając za sobą drzwi.
– Owszem, owszem Rusowicz. Bardzo mi miło. Jeszcze raz przepraszam – dogasił papierosa w stojącej na biurku kryształowej, ciężkiej popielniczce.
Schylił się i szybko odłożył słuchawkę na aparat telefoniczny, starając się jednocześnie ukryć grymas bólu który bezwiednie pojawił się na jego pokrytej kilkudniowym zarostem twarzy.
Wyszedł zza biurka i zbliżył się do stojącej przed nim kobiety. Pewnym ruchem chwycił wyciągniętą w jego kierunku dłoń przyodzianą w rękawiczkę z cieniutkiej jasno beżowej skórki.
– Całuję rączki szanownej pani, Rusowicz do usług – musnął ustami trzymaną dłoń.
– Szanowny pan wybaczy, ale nie ukrywam, że inaczej wyobrażałam sobie „najlepszego detektywa w mieście” – odpowiedziała nie czekając na zaproszenie i siadając na stojącym obok czarnym, odrapanym z farby krześle.
Spojrzał na nią przygładzając sterczące na głowie nieumyte włosy.
– Nie winię pani za te słowa. Obrażać się też nie zamierzam, a jako komplement odbieram, to iż ktoś raczył mi taką opinię wystawić. Tak więc generalnie rzec mogę, iż za słowa pani serdecznie dziękuję – odpowiedział zajmując miejsce po przeciwnej stronie biurka.
Kobieta uśmiechnęła się delikatnie kącikiem pomalowanych na czerwono ust, wyraźnie rozbawiona zaskakująco dla niej elokwentną odpowiedzią mężczyzny.
Otworzył szafkę zamykaną na metalowy kluczyk i wepchnął do niej przepełnioną popielniczkę stojącą do tej pory na blacie biurka.
Kilka płatków popiołu zawisło na chwilę w powietrzu po czym powoli opadło na kolorowy rozłożony pod biurkiem dywan.
– Czy mogę wiedzieć kim pani jest, w czym mogę pani pomóc i któż był tak miły i wystawił mi tak pochlebną opinię? – zapytał opierając dłonie na poręczach mocno już podniszczonego krzesła biurowego.
– Nazywam się Maria Korolowa – odpowiedziała kobieta.
Mężczyzna uderzył się palcami w czoło i cmoknął głośno.
– No tak, jak mogłem pani nie poznać, oczywiście – nazwisko kobiety odblokowało jego pamięć.
– Rozumiem że oglądał pan „Dziennik Telewizyjny”? – zapytała retorycznie.
– Zdarza mi się, chociaż do większości wiadomości w nim pokazywanych podchodzę, że tak powiem … – zawiesił na chwilę głos, jakby zastanawiając się i szukając właściwego określenia.
– Sceptycznie? – kobieta dokończyła zdanie za niego.
– Sceptycznie, dziękuję – kiwnął głową i uśmiechnął się szczerze w kierunku siedzącej przed nim kobiety.
Jego rozmówczyni robiła na nim coraz korzystniejsze wrażenie.
– Ta informacja jest prawdziwa. Niestety – kontynuowała rozmowę.
– Aparat państwowy na pewno zrobi wszystko, żeby odnaleźć pani męża. Akurat tego jestem pewien. Pani wybaczy, ale obok sprawy osoby z takim nazwiskiem nikt nie przejdzie obojętnie. Nie bardzo rozumiem, jak ja mógłbym pani pomóc – odpowiedział.
– Pan mógłby zrobić tak, żeby go nie znaleźli – odpowiedziała zsuwając z nosa okulary i spoglądając prosto w oczy swojego rozmówcy.
Zdecydowane spojrzenie kobiety pozbawiły go jakichkolwiek złudzeń, że mógłby to być żart.
– Nie chce pani odnaleźć męża? – zapytał pochylając się w jej kierunku.
– Pan mnie chyba nie słucha. Chcę. Nie chcę jedynie żeby znalazł go jak to pan ładnie określił „aparat państwowy”. Czy teraz wyrażam się wystarczająco jasno? – odpowiedziała otwierając trzymaną na kolanach torebkę i wyjmując z niej nieskazitelnie białą chusteczkę z wyhaftowanymi na jej rogu swoimi inicjałami.
– Nie, niewystarczająco. Dlaczego? – zapytał coraz bardziej zainteresowany sprawą zaginięcia Borysa Korolowa, radzieckiego ambasadora w Gdańsku.
Podała chustkę siedzącemu naprzeciwko mężczyźnie.
– Proszę otrzeć pot, panie Rusowicz. Zanim porozmawiamy o szczegółach muszę wiedzieć, czy podejmie się pan odnalezienia mojego męża – odpowiedziała kobieta.
Mężczyzna otarł czoło, złożył chustkę w równy prostokąt i położył na kolanie. Popatrzył na nią poważnym wzrokiem i po chwili milczenia odpowiedział.
– Oczywiście – kiwnął głową, dając kobiecie do zrozumienia, że przyjmie to zlecenie.
– Doskonale – odpowiedziała zakładając okulary i z gracją podnosząc się z krzesła – Proszę być jutro w południe w Krymskiej. Wtedy podam panu niezbędne szczegóły.
Podała mu wyprostowaną ponad blatem biurka dłoń.
– Do zobaczenia zatem. Proszę zatrzymać chustkę – powiedziała przyjmując pożegnalny pocałunek w dłoń.
– Do widzenia – odpowiedział mężczyzna ponownie zajmując miejsce na swoim krześle.
Kiedy drzwi się zamknęły, wyciągnął z szafki schowaną do niej uprzednio popielniczkę i postawił na blacie. Zapalił papierosa, zaciągnął się głęboko i zmarszczył czoło wciąż nie mogąc uwierzyć w tak zaskakującą wizytę.
Kiedy kończył już kolejnego „Sporta” drzwi wejściowe ponownie otworzyły się i stanął w nich korpulentny, łysiejący mężczyzna.
– Kurwa mać, znowu się zesrało – warknął wchodząc do pomieszczenia i trzaskając mocno drzwiami.
– Cześć. Co znowu popsułeś? – zapytał dogaszając tlącego się jeszcze w popielniczce papierosa.
– No cześć. Nic nie popsułem. Samo się gówno popsuło. Jak zwykle – odpowiedział zajmując miejsce na którym kilka minut przed nim siedziała potencjalnie nowa klientka detektywa.
– Skoro mówisz o gównie, to domyślam się, że znowu coś z twoim rudym odrzutem z eksportu? – z uśmiechem na twarzy zapytał detektyw Rusowicz zapalając kolejnego papierosa bez filtra.
– Sam jesteś kurwa odrzut. I nie jest rudy. To kolor tycjanowski ty ignorancie. Dla ułatwienia podpowiem ci, że to złoto pomarańczowy. Naucz się w końcu – odpowiedział mężczyzna wyjmując z kieszeni kurtki butelkę „Żytniej”.
– Dawaj szkło – dodał po chwili.
– Dobra, dobra. To co tym razem w tym tycjanowskiego koloru gównie na kółkach się popsuło? – zapytał sięgając po szklanki do małego kredensu ustawionego na ścianie za jego plecami.
– Skąd mam wiedzieć? Jakbym wiedział to bym naprawił – odpowiedział odkręcając butelkę wódki.
Popatrzyli na siebie i obaj wybuchli śmiechem w tym samym momencie.
– Daleko stoi? – zapytał po chwili detektyw podnosząc w górę napełnioną już do połowy nieznacznie wyszczerbioną na krawędzi szklankę z napisem „Społem”.
– Nie, dwie ulice stąd. Na Dzierżyńskiego. Jakiś facet pomógł mi go zepchnąć na chodnik. Niech stoi, sam chyba kurwa nie odjedzie – uśmiechnął się – Na zdrowie.
– Na zdrowie.
Mężczyźni opróżnili szklanki i niemal jednocześnie skrzywili usta ocierając je mankietami koszuli.
Kiedy mężczyzna ponownie uniósł butelkę aby uzupełnić szklanki detektyw szybko podniósł swoją i postawił ją do góry dnem.
– Nie Czarek. Muszę mieć jasny umysł. Jutro zaczynam nową sprawę – powiedział nie spuszczając dłoni z denka odwróconej szklanki.
– Co ty pierdolisz Marian. Zabieraj łapę, po drugiej zawsze myśli się lepiej – odpowiedział próbując odsunąć dłoń towarzysza.
– Słyszałeś o porwaniu tego ruskiego ambasadora? – zapytał detektyw.
– No jak nie słyszałem. Wszyscy słyszeli. I co, że niby przez niego nie możesz pić wódki? – odpowiedział pytaniem Cezary Okuński, mieniący się zaszczytnym tytułem najlepszego przyjaciela detektywa.
– Bardziej przez jego żonę. Była tu u mnie dzisiaj i zleciła mi odnalezienie jej męża – odpowiedział.
– Żartujesz.
– Nie, nie żartuję. Wyszła kilka minut przed twoim przyjściem. A tak przy okazji cofam to co ci wczoraj powiedziałem.
– Czyli co? – zapytał.
– Że masz nie pukać. Od dzisiaj masz pukać – powiedział detektyw – Jasne?
– Bo co?
– Bo cię proszę. Przez to twoje „niepukanie” wyszedłem dziś niemal na największego na świecie chama – odpowiedział detektyw – A właściwie to przez pukanie. Kurwa, nieważne. Pukaj i już. Wszyscy pukają to ty też pukaj do cholery.
– Dobra, dobra. Uspokój się. Zabieraj łapę. Jeszcze po jednej i lecę. Muszę jakiegoś mechanika znaleźć. No, dawaj. Po łyku i możesz iść spać. Kiedy masz następne spotkanie? – odpowiedział tym razem skutecznie usuwając dłoń przyjaciela ze szklanki.
– Jesteśmy umówieni na jutro. Lej – odpowiedział.
Opróżnili szklanki po raz drugi.
– Idę – powiedział Cezary Okuński wstając z krzesła i podając przyjacielowi dłoń na pożegnanie.
– Idź – detektyw odwzajemnił uścisk dłoni mężczyzny.
– Dasz sobie radę? – zapytał na odchodne wsuwając butelkę z resztką wódki do kieszeni sztruksowej marynarki.
– Jasne, że tak – odpowiedział detektyw machając dłonią z nonszalancją, jakby chciał opędzić się od przelatującej zbyt blisko muchy.
Kiedy drzwi się zamknęły rozsiadł się wygodnie na swoim krześle, wyciągnął nogi i wyłączył stojącą na biurku lampkę.
– Pierdolę, umyję się rano – powiedział już sam do siebie i zamknął oczy.