Zapraszamy do zapoznania się z drugim odcinkiem powieści pod tytułem „Wojna o pokój”, autorstwa Leszka Uschlera.
Akcja wartko się rozwija, w powietrzu czuć już wyładowania elektrostatyczne. Zapraszamy

II.
Odruchowo przycisnął otwartą dłonią brzęczący od kilku sekund czerwony budzik stojący na blacie biurka.

Przetarł oczy palcami obu dłoni i spojrzał z bliska na tarczę urządzenia.
– Mir. I to jeszcze czerwony, ja pierdolę. Mam nadzieję, że to dobra wróżba – z niepewnym  uśmiechem na ustach powiedział sam do siebie wstając, rozkładając ramiona i przeciągając się głęboko.
– To zła wróżba – usłyszał szorstki głos za swoimi plecami i zanim zdążył się odwrócić poczuł energiczne uderzenie w tył głowy. Nieprzytomny upadł na przybrudzony dywan okrywający podłogę wyłożoną beżowym, podniszczonym już i lekko pofałdowanym linoleum.
Kiedy ponownie odzyskał przytomność siedział na swoim krześle a obie ręce skrępowane miał białym jak śnieg nylonowym sznurkiem do suszenia bielizny.
Otworzył powoli oczy. Ciągły, tępy ból z tyłu głowy nie pozwalał mu skupić myśli.
Biały wentylator stojący przy przeciwległej ścianie obracał się powoli w prawo i w lewo wprawiając powietrze w pomieszczeniu w delikatny ruch.
Zamrugał szybko powiekami kilka razy, jakby chciał szybko obudzić się z koszmarnego snu i odzyskać choć po części jasność umysłu.
– Słyszysz mnie? – po chwili ponownie odezwał się zza jego pleców szorstki, męski głos.
– Słyszę – odpowiedział po chwili, rozprostowując palce dłoni przywiązanych do podłokietników krzesła.
Bezskutecznie próbował oderwać ręce od bocznych poręczy. Mocno zawiązany sznurek przy najmniejszym ruchu ręką boleśnie wpijał się w skórę.
– Dobrze – kontynuował stojący za plecami przywiązanego do krzesła detektywa mężczyzna – Przepraszam za znieczulenie, ale muszę z tobą porozmawiać.
– Oryginalna metoda zagajenia rozmowy, muszę przyznać – odpowiedział detektyw kręcąc głową na boki, zastępując w ten sposób niemożliwą w tej chwili do zrealizowania chęć rozmasowania bolącego miejsca.
– Na którą i gdzie jesteście umówieni?
– Że niby z kim? – odpowiedział pytaniem, starając się obrócić głowę w stronę swojego tajemniczego rozmówcy.
– Że niby znowu mam cię walnąć? – usłyszał w odpowiedzi.
– Na dwunastą – odpowiedział, nie widząc sensu obrywania po głowie kolejny raz.
– Gdzie?
– W Krymskiej.
– Dobrze. Wiesz w co się pakujesz? – kontynuował stojący za detektywem mężczyzna.
– Tak mi się wydawało. Ale, już mi się tak nie wydaje – odpowiedział już mniej pewnie, jakby zastanawiając się w myślach nad najlepszym wyjściem z sytuacji w której się obecnie znalazł.
– No pewnie, że nie wiesz. Jakbyś wiedział to byś odmówił i nasze dzisiejsze spotkanie nie byłoby konieczne – kontynuował nieznajomy poklepując lekko i jakby dobrodusznie siedzącego na krześle mężczyznę dłonią po ramieniu – Nie próbuj oglądać się za siebie bo będę musiał znowu ci przyłożyć. Opowiem ci krótką historię, słuchaj uważnie, bo nie zamierzam ci jej powtarzać.
– Słucham – odpowiedział krótko detektyw nie odwracając głowy – Nie mam wielkiego wyboru.
– No nie masz – odpowiedział mężczyzna – Gotów?
– Gotów.
– Jakiś czas temu, daleko stąd pewien radziecki naukowiec eksperymentował z niebezpiecznymi związkami chemicznymi. Nie będę podawał ci ich nazw ani składu bo i tak niewiele by ci to wyjaśniło. Jego planowanym celem było takie połączenie owych związków , aby uzyskać nowe, niezwykle skuteczne lekarstwo na chorobę popromienną. Chorobę popromienną czyli taką, która na skutek działania promieniowania jonizującego powoduje ogólnoustrojowe zmiany w ludzkim ciele. Jak na razie łapiesz?
– Choroba wywołana promieniowaniem, jak na przykład po wybuchu jądrowym? – zapytał detektyw.
– Dokładnie, dobrze kombinujesz – kontynuował mężczyzna – Miało to być lekarstwo, które zaaplikowane odpowiednio szybko po wybuchu, spowoduje cofnięcie się wszystkich powstałych zmian i całkowicie przywróci zdrowie choremu. Jak się pewnie domyślasz, nie opowiadałbym ci tej historii gdyby mu się udało. Nie, nie udało mu się. Ale jak to zwykle w tego typu przypadkach bywa, zupełnie niechcący udało mu się coś innego. „Little Boy”. Mówi ci to coś? – zapytał.
– O ile dobrze pamiętam, tak nazywała się bomba zrzucona przez amerykanów na Hiroszimę w czterdziestym piątym – odpowiedział detektyw przechylając delikatnie głowę w stronę swojego rozmówcy.
– No brawo, jestem pod wrażeniem. Dobrze pamiętasz – odpowiedział mężczyzna przykładając dłoń do twarzy detektywa i przekręcając jego głowę tak, aby jego oczy skierowane były na wprost przed niego – Wybuch tamtej bomby miał siłę około 16 kiloton. „Fat Man” który później został zrzucony na Nagasaki miał siłę 22 kiloton. A teraz słuchaj. Ten radziecki naukowiec o którym ci opowiadam, wynalazł takie małe coś, co nazwał Nutriną. Ta Nutrina to naprawdę mały skurwiel. A właściwie kurwa, skoro to ona – zaśmiał się gardłowo z własnego dowcipu mężczyzna.
– A więc ta cała Nutrina, dodana w niewielkiej ilości do uranu i plutonu, czyli pierwiastków tworzących trzon bomby jądrowej znacznie zwiększa siłę i zasięg jej działania.
– W jak niewielkiej? – zapytał, poważnie zainteresowany opowieścią nieznajomego mężczyzny detektyw.- W tak niewielkiej, że zmieściłaby się w filtrze twojego papierosa, gdyby ten śmierdziel taki miał – odpowiedział mężczyzna bez namysłu.
– Gdyby do bomby zrzuconej na Hiroszimę nie wprowadzać żadnych innych modyfikacji i dodać jedynie szczyptę tej Nutriny, jej moc wzrosłaby dziesięć tysięcy razy. Żeby ci to zobrazować … – na chwilę zawiesił głos, szukając jakby w myślach dobrego przykładu.
– Gdyba taka bomba wybuchła gdzieś pomiędzy Łodzią a Warszawą to obszar oddziaływania wyniósłby około trzysta kilometrów w każdym z kierunków. Czyli można z dużym prawdopodobieństwem stwierdzić, że twoja ojczyzna zniknęłaby z powierzchni ziemi. Dzięki jednej małej bombce, rozumiesz? – zakończył swój wywód pytaniem.
Siedzący na krześle mężczyzna pokiwał lekko głową.
Jeżeli to coś trafi w niepowołane ręce, może zmienić losy świata – zawiesił na chwilę głos, aby jakby po krótkim namyśle dokończyć – Co tam zmienić. To może spowodować, że świat przestanie istnieć.
– Brzmi groźnie.
– Brzmi groźnie bo takie jest. Nigdy wcześniej o tym nie słyszałeś i jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, nigdy więcej nie usłyszysz.
– Rozumiem, ale co ma z tym wspólnego zaginięcie radzieckiego ambasadora? – zapytał Marian Rusowicz.
– Ten naukowiec nazywa się Nikita Korolow – odpowiedział mężczyzna.
– Ten radziecki ambasador i naukowiec są … – zawiesił na chwilę głos, jakby oczekując potwierdzenia swojej myśli.
– Szybko kojarzysz. Są braćmi – dokończył za niego mężczyzna – A teraz szanowny pan ambasador zniknął. Dziwny zbieg okoliczności, nie sądzisz?
– Rzeczywiście, podejrzana sprawa – kiwnął głową detektyw Rusowicz.
– Podejrzana. Niestety, zniknął nie tylko ambasador, jego brat również. Zostało puste laboratorium – zakończył mężczyzna.
– Co ja mam z tym wspólnego? – zapytał detektyw przekręcając nieznacznie głowę w stronę rozmówcy.
– No do wczoraj nic. Teraz już masz. Znajdziesz ambasadora korzystając ze wskazówek udzielonych ci przez jego żonę, Marię Korolową. Ona musi coś wiedzieć, inaczej nie wynajmowałaby ciebie. Ale gdy już go znajdziesz dostarczysz go nam, a nie jej. Kiedy znajdziemy ambasadora, znajdziemy też jego brata. I dzięki temu, krótko mówiąc ocalimy świat.
– Nam, czyli komu? – zapytał detektyw.
– Na razie wiesz dostatecznie dużo. Nie martw się, będziemy mieć cię na oku. Do zobaczenia. Do południa zostało jeszcze trochę czasu. Obudzisz się za godzinę. Umyj się przed wyjściem – zakończył rozmowę mężczyzna wbijając cienką igłę w kark przywiązanego do krzesła detektywa.
Oczy detektywa zamknęły się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
Stojący za nim mężczyzna zabezpieczył igłę i schował strzykawkę do kieszeni. Ostrzem wysuniętym z noża sprężynowego rozciął sznurki oplatające ręce detektywa i nie spiesząc się opuścił pomieszczenie.