Zapraszamy do zapoznania się z piątym odcinkiem powieści Leszka Uschlera pod tytułem „Wojna o Pokój”.
Dzisiejszy odcinek przestrzeli Was (na wylot) laserem, po czym zwęgli – niczym pogorzelisko starej chaty… Do czytania – marsz!
Droga powrotna zajęła detektywowi chwilę. Pamięć o martwym przyjacielu pozostawionym w jego mieszkaniu skutecznie mobilizowała go do szybszego kroku.
Kiedy zbliżał się już do celu słońce nadal świeciło z pełną mocą. Jego pobyt w restauracji był rzeczywiście nadzwyczaj krótki.
– Dzień dobry sąsiedzie – usłyszał za sobą głos młodej kobiety, kiedy położył dłoń na klamce drzwi prowadzących na klatkę schodową.
– Dzień dobry – odpowiedział automatycznie, nie odwracając się nawet w jej kierunku.
Przytrzymał drzwi puszczając kobietę przodem.
– Piękny dziś dzień, prawda? – wyraźnie pragnąca rozmowy sąsiadka nie dawała za wygraną.
– Jak chole .. – nie dokończył zdania – Tak, piękny. Przepraszam, ale spieszę się do domu.
– Miłego dnia – odpowiedziała oschle, poprawiła dłonią włosy i żwawym krokiem udała się w kierunku mieszkania zlokalizowanego na parterze budynku.
Marian Rusowicz pomyślał, iż w tonie głosu którym wypowiedziała te słowa, zabrzmiało to co najmniej jak „pocałuj mnie w dupę”.
Wszedł do środka i przeskakując energicznie po dwa stopnie szybko znalazł się na pierwszym piętrze budynku.
Gdy stanął przed drzwiami wejściowymi do swojego mieszkania, spuścił na chwilę głowę i otarł kilka kropelek potu, które niepostrzeżenie pojawiły się na jego czole.
Włożył klucz do zamka i przekręcił go w lewo.
– A czego się spodziewałeś? – zapytał na głos samego siebie, gdy po otwarciu drzwi zobaczył martwego przyjaciela zastygłego w dokładnie takiej samej pozycji, w jakiej zostawił go wychodząc na spotkanie z żoną radzieckiego ambasadora.
Wyjął klucz z zamka, przełożył go na drugą stronę, przekręcił dwa razy i dłonią docisnął za sobą drzwi upewniając się, że są właściwie zamknięte.
Z przyzwyczajenia rozejrzał się uważnie po całym pomieszczeniu.
Gdy stwierdził, że nic się nie zmieniło podszedł do ciała martwego mężczyzny i pochylił się nad nim, przyglądając się dokładnie jego zastygłej w delikatnym grymasie twarzy.
Przez pamięć przebiegło mu kilka faktów z życia, związanych z Cezarym Okuńskim.
Znali się bardzo długo, nie pamiętał właściwie od kiedy. Chyba od zawsze.
Mimo tego, że w życiu zawodowym zajmowali się zupełnie innymi sprawami, łączyła ich prawdziwa męska przyjaźń.
– Dlaczego zawsze jest tak, że giną ci którzy najmniej na to zasługują? – kontynuował głośne wypowiadanie myśli mimo że wiedział, że jego przyjaciel nigdy mu już nie odpowie.
Podszedł do swojego biurka, otworzył szufladę i wyjął z niej nienaruszoną jeszcze paczkę papierosów.
Przestawił drugie krzesło naprzeciwko ciała martwego mężczyzny i usiadł na nim zakładając jedną nogę na drugą.
Zapalił papierosa i mrużąc oczy zaciągnął się głęboko.
– Uporządkujmy fakty, bo ledwo się zaczęło a ja już się gubię – odezwał się ponownie w kierunku martwego przyjaciela, strzepując na podłogę popiół z trzymanego między palcami papierosa.
– Ambasador przepadł, jego pojebany brat naukowiec też – kontynuował – Kurwa, obaj siebie warci. Popierdolona ruska rodzinka.
Ponownie wstał i z kredensu stojącego vis a vis biurka wyjął szklankę i napoczętą butelkę wódki.
Napełnił szklankę do połowy i jednym haustem opróżnił ją, wycierając mankietem podrażnione alkoholem usta.
Zaciągnął się głęboko dopalającym się „Sportem”, po czym rzucił niedopałek papierosa na podłogę przydeptując go dokładnie podeszwą prawego buta.
Ponownie zajął miejsce naprzeciwko martwego mężczyzny.
– Wariat biegający ze strzykawką chce żebym znalazł Borysa Korolowa, ale żebym nie informował o tym jego żony, tylko jego. Jak miałbym go poinformować skoro nawet nie wiem jak się nazywa. Co za kretyn – zapalił kolejnego papierosa i potarł dłonią czoło.
Spuścił na chwilę wzrok, jakby zastanawiając się przez chwilę nad tym co powiedział.
Wypuścił dym nosem w kierunku podłogi zagryzając dolną wargę.
– Sam jestem kretynem – powiedział, kiedy dotarło do niego co to oznacza.
– Mam ogon długi jak stąd do Moskwy, kurwa – dodał po chwili przeczesując wolną dłonią włosy.
– Dobra, już jestem mądrzejszy. Na liście widnieją inicjały B.K. Borys Korolow najwyraźniej nie chce być odnaleziony. I jeszcze mi kurwa grozi – kontynuował analizę sytuacji – Maria Korolowa chce odnaleźć męża. Przynajmniej tak mówi. A nogi …
Uśmiechnął się kącikiem ust na wspomnienie widoku eleganckiej żony radzieckiego ambasadora.
– Jej nogi są obłędne. Reszta też niczego sobie. To chyba jedyny plus w tym całym zamieszaniu. Gdyby była szkaradna to już w ogóle, tylko sobie w łeb strzelić – najwyraźniej rozbawiony własnymi słowami uśmiechnął się ponownie, gdy kolejny niedopałek wylądował pod jego butem.
Wstał i ponownie pochylił się nad zwłokami mężczyzny.
– Nie dane mi się było z tobą pożegnać przyjacielu. Nie dane było mi się z Tobą napić. Ten ostatni raz. Co teraz mógłbym dla ciebie zrobić? – zapytał.
Po chwili ciszy i zastanowienia kontynuował.
– Pamiętasz co lubiliśmy czytać jak byliśmy gówniarzami? Tak, ja pamiętam. Nie było to znowu tak dawno, nie przesadzajmy – wstał i podszedł do zakurzonej drewnianej półki, na której równo ułożonych stało kilka podniszczonych, w miękkich okładkach książek.
Zdjął z półki jedną z nich i wrócił na miejsce.
– Na dobrą książkę zawsze jest czas, prawda? Tak właśnie mówiłeś – usiadł, otworzył książkę mniej więcej w połowie i zaczął czytać.
„- Zacięło się kurwa, znowu się to jebane działka zacięło, kurwa mać! – krzyknął młody mężczyzna siedzący za sterami laserowego działka samobieżnego LS-510.
Różnokolorowe ikony na desce rozdzielczej mrugały w rytm zbliżających się w zastraszającym tempie kolejnych wybuchów.
Już tu byli, armia zniekształconych istot, kiedyś dumnie nazywających się ludźmi zbliżała się do uszkodzonego pojazdu. Przerażającemu charkotowi wydobywającemu się z ich zdeformowanych skutkami wybuchu nuklearnego ust, towarzyszyły niekontrolowane spazmy całego ciała i wydobywający się z jego wszystkich otworów promieniotwórczy żółto-brunatny śluz.
– Jebane skurwysyny, myślicie że się poddam?! – krzyknął i z całych sił kopnął w oddzielającą go od przeciwników szybę.
Na początku stawiała opór, ale po chwili ustąpiła i po ostatnim uderzeniu wyskoczyła jak wystrzelona z procy, lecąc płasko i trafiając w szyję zbliżającego się potwora.
Głowa istoty odpadła od korpusu, a z obciętej szyi wystrzeliła w niebo fontanna brązowej śmierdzącej substancji.
– Jebane cioty! – wyskoczył z pojazdu podnosząc w górę stalowy miecz znaleziony poprzedniego dnia w schowku krypty.
Rzucił się w wir walki i znowu poczuł, że jego obecność na ziemi nadal ma sens.
Machając ostrym jak brzytwa mieczem pozbawiał swoich wrogów kolejnych członków.
Cztery precyzyjne cięcia pozbawiły stojącego przed nim przeciwnika wszystkich kończyn. Odporny na wszelkie toksyczne substancje skafander skutecznie chronił go przed tryskającym z kikutów potwora jadem.
Na chwilę przed upadkiem, twarz istoty przybrała ponownie ludzki wygląd a w oczach pojawiły się łzy.
Duże, brązowe oczy zdradzały, że kiedyś mogła ona być piękną kobietą.
– Zdychaj kurwo – kopnął ją z całej siły i z okrzykiem na ustach ruszył w bój.”
Zamknął książkę, wstał i odłożył ją na miejsce.
– Piękna historia, prawda przyjacielu? I taka można rzec – zawiesił na chwilę głos – na czasie.
Pochylił się i położył rękę na ramieniu martwego mężczyzny.
– Będzie mi ciebie brakowało. Naprawdę będzie – powiedział chwytając go pod ramiona i ściągając jego martwe ciało z krzesła.
– Ale nie obraź się Czarek. Twoje ciało może mi się jeszcze przydać – dodał po chwili, ponownie ocierając pot z czoła.
Położył go na podłodze i powoli chwytając za ręce przeciągnął w kierunku swojego biurka.
Rozłożył przed sobą obie dłonie i spojrzał na nie, obracając je tam i z powrotem.
Odpiął z lewego nadgarstka swojego Poljota i powoli oplótł paskiem przegub martwego mężczyzny.
Ostrożnie odpiął łańcuszek z małą, srebrną zawieszką przedstawiającą świętego Jerzego.
– Nie wiem, czy tam gdzie jesteś są smoki. Ale gdyby były, będziesz bezpieczny – powiedział, zapinając łańcuszek na szyi Cezarego Okuńskiego i równo układając wizerunek świętego na jego koszuli.
Powoli przeszukał kieszenie mężczyzny.
Wyjął z nich podniszczony, skórzany portfel oraz mały pęk kluczy.
Podszedł do szafy stojącej na przeciwległej ścianie pomieszczenia i zdjął z wieszaka jasną, sztruksową marynarkę.
Założył ją, a znalezione w kieszeniach przyjaciela przedmioty wrzucił do jej wewnętrznej kieszeni.
Jeszcze raz zbliżył się do opartego o mebel ciała swojego przyjaciela.
– Żegnaj Czarek. I dziękuję ci. Byłeś prawdziwym przyjacielem – poklepał delikatnie ramię mężczyzny, wyprostował się i skierował się w kierunku wyjścia.
Kluczem podważył wygięte lekko gniazdo elektryczne, zlokalizowane na ścianie, tuż obok drzwi wejściowych do mieszkania.
Zdjął z niego plastikową, pożółkłą mocno obudowę i nacisnął mały, czerwony przycisk zamocowany na pęku wielokolorowych kabli.
Pozostawiając klucze w zamku otworzył drzwi, stanął w wejściu i po raz ostatni spojrzał w kierunku przyjaciela.
Z uszkodzonej instalacji elektrycznej rozmieszczonej w ścianach i podłodze lokalu powoli zaczynały wydobywać się pojedyncze iskry, a z umieszczonych bezpośrednio pod wykładziną podłogową łatwopalnych materiałów powoli zaczynał sączyć się jasno szary dym.
Detektyw pokiwał głową, jakby na pożegnanie i delikatnie zamknął za sobą drzwi.
Wykładzina zaczęła się kurczyć, topić i rozmywać by po chwili zająć się jasnymi, podskakującymi w kierunku sufitu pojedynczymi płomieniami.
Z każdą sekundą wokół ciała martwego mężczyzny pojawiało się ich coraz więcej. Sukcesywnie zaczęły one obejmować również jego spodnie i koszulę.
Pozłacany Poljot zapięty na nadgarstku mężczyzny w świetle otaczającego go ognia wskazywał godzinę piętnastą.
Zostaw komentarz
You must be logged in to post a comment.